Mityczna „Szczelina Jeleniogórska” (1)
przez GeoExplorer, Sty.10, 2014, w Skarby
Pod nazwą „Szczelina” kryje się najbogatszy lub jeden z najbogatszych ujawnionych dotychczas poniemieckiech schowków. To właśnie z tego schowka pochodziły 3 jaja Faberge, w tym jedno, które najpierw sprzedano na jeleniogórskiej Florze. Później „odnalazło” się ono w rękach romskiej rodziny z Nowej Soli, co doprowadziło do morderstwa, którego tajemnicy nie rozwiązano do dziś. O mordzie i poszukiwaniu m.in. zrabowanego z tego domu jaja Faberge mówiono w jednej z najpopularniejszych audycji kryminalnych polskiej telewizji. To samo jajo jakiś czas później wystawiono w jednym z londyńskich domów aukcyjnych i sprzedano za sumę poważnie przekraczającą milion funtów. W tym miejscu, w nieco legendarnej, ale przecież realnie istniejącej „Szczelinie” znaleziono setki innych, niezwykle cennych przedmiotów. Prawdopodobnie do dziś w tym schowku znajduje się duża ilość wielkich obiektów, takich, których nie udało się wynieść w sposób nieujawniający schowka. Nadal więc mogą tam być dwa Mercedesy, motocykle BMW Sahara i Zündapp, skrzynie i wielkie tubusy z dziełami sztuki i wiele innych obiektów. Mogą być, bo tak naprawdę nie bardzo wiadomo, czy i w jaki sposób ten schowek był przez ostatnie lata eksploatowany przez swoich odkrywców. Wydaje się jednak, że w ciągu kilku ostatnich lat na rynku nie pojawiło się już nic tak cennego i interesującego jak jaja Faberge. Być może, bo jest i taka szansa, że schowek został jednak ostatecznie opróżniony, a jego zawartość dawno temu opuściła granice Polski. „Szczelinę” ujawniono w 1991 roku, w górach, na północny zachód od Jeleniej Góry. Jej odkrywcy po pewnym czasie, zgłosili poprzez Polskie Towarzystwo Eksploracyjne gotowość dogadania się z władzami co do wspólnej eksploatacji tego schowka. Proponowano ujawnienie schowka w zamian za przekazanie 45 procent jego zawartości i rezygnację przez władze z dochodzenia tego, co już ze „Szczeliny” zostało wydobyte. Taką informację PTE przekazało w 1994 roku także premierowi, wraz z wnioskiem o zmianę przepisów dotyczących tego rodzaju znalezisk. Niestety, ani w tamtym czasie, ani później, do żadnych istotnych zmian prawa dotyczącego tych problemów nie doszło. Realnym śladem po kontaktach z władzami jest tylko notatka jednego z ówczesnych ministrów, który na projekcie umowy dotyczącej warunków ujawnienia schowka dopisał-„ten projekt umowy może być przedmiotem negocjacji.” O ile wiadomo, do poważnych rozmów nigdy nie doszło. Wiadomo natomiast o działaniach służb specjalnych, które prowadziły w tej sprawie dochodzenie, próbując ustalić, gdzie jest ten schowek. W efekcie prowadzonych przed kilkoma laty działań ujawniono w jednym z wrocławskich antykwariatów kilka cennych płócien, wcześniej uważanych za zaginione, ale nawet podjęcie czynności przez prokuratora nie pozwoliło na rozwikłanie zagadki. Jak się zdaje, nigdy też nie ustalono, kto wystawił na sprzedaż obrazy odnalezione w antykwariacie. Jest jednak niemal pewne, że pochodziły one właśnie ze „Szczeliny”, w której znaleziono tego rodzaju dzieła sztuki. Znaleziono tam także, co potwierdzają ludzie, którzy te rzeczy widzieli, piękne i ogromne klejnoty z bursztynu, a także sporej wielkości brylanty. A było tam wiele innych, niezwykle cennych przedmiotów.
Cisza
W sprawie „Szczeliny” od kilku lat panuje prawie zupełna cisza. Co prawda, pojawiały się w tym czasie informacje o podejmowanych przez różne grupy poszukiwawcze próbach dotarcia do tego miejsca, ale chyba nikomu, jak dotychczas, nie udało się ujawnić, gdzie to naprawdę jest. Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że wszelkie próby eksploracji, podejmowane pomiędzy Wleniem a Świerzawą, mają na celu właśnie dotarcie do „Szczeliny”. A jest takich prób sporo. Prowadzone tam poszukiwania mają zarówno charakter jedynie terenowej penetracji w poszukiwaniu miejsca, wejścia do podziemia, jak i charakter skomplikowanych badań technicznych, których celem jest odnalezienie przy pomocy sprzętu elektronicznego podziemnej pustki i wejścia do niej. Po lasach „szaleją” jednak tylko poszukiwacze, którzy przyjeżdżają gdzieś z Polski. Lokalni, jeleniogórscy eksploratorzy pracują w terenie kameralnie, wręcz w tajemnicy, i wypowiadają się na ten temat niezwykle ostrożnie. Pamiętają bowiem niewyjaśnione zabójstwa we Wleniu i Lwówku, ich zdaniem, bezpośrednio związane z poszukiwaniem „Szczeliny”. Do tego miejsca chce dotrzeć naprawdę wiele osób, które temu celowi poświęcają swoje pieniądze i czas. Choć zapewne wszyscy wierzą, że nadal jeszcze można tam sporo znaleźć, niektórzy eksploratorzy twierdzą, że dziś ich wysiłek ma już tylko sportowy charakter. Ich celem jest bowiem nie tyle znalezienie resztek skarbu, ile odkrycie miejsca, w którym go znaleziono. To jest jak sport, przekonuje jeden z eksploratorów, jak zdobywanie szczytu w Alpach czy Himalajach. Bo to miejsce gdzieś przecież jest, ktoś na pewno w nim już był i nie ma powodów, bym nie odnalazł go także ja. Dla kilku moich znajomych jest to niemal obsesyjny cel, coś jak chęć zdobycia za wszelką cenę Everestu. Dla mnie jednak poszukiwanie „Szczeliny” jest jak polowanie, zwierzyna jest przecież w lesie, trzeba ją tylko namierzyć. Najlepiej w ciszy i spokoju.
„Szczelina?”
Kilka lat temu w środowisku poszukiwaczy rozeszła się wieść, że jedna z grup eksploratorów dotarła do miejsca, które może być „Szczeliną” lub jest fragmentem tego podziemia. Ujawnione podziemie leży prawie dokładnie tam, gdzie należy się spodziewać „Szczeliny” i jest ukryte w miejscu, gdzie do dziś zachowały się resztki starych kopalń i kamieniołomów. Właściwie niemożliwych do dokładnego zbadania, ze względu na wielką ilość podziemi i brak jakichkolwiek zabezpieczeń przed runięciem starych chodników i wyrobisk. Można to porównać do sytuacji, jaka panuje w rejonie Świerzawy, Rzeszówka i Gorzdna, gdzie stare wyrobiska i kopalnie mają wiele poziomów, chodników i komór. W podobnym miejscu, na skraju starego kamieniołomu, podjęto próbę dotarcia do niezwykle interesujących podziemi. Tym ciekawszych, że z dokumentów sporządzonych już po wojnie, które dziś stanowią zasób archiwalny jednego ze starostw, wynika, że podziemia te, przynajmniej w części, były znane już po wojnie, ale ze względu na zagrożenie minami i zawałami zaniechano ich dokładnej penetracji. Zachowane są także ślady tego, że niektóre z nich próbowało w 1946 i 1947 r. penetrować wojsko, w poszukiwaniu magazynów amunicji, podziemnych, przyfrontowych warsztatów naprawczych i innych tego rodzaju urządzeń, które Niemcy przygotowali na linii frontu. Świadkowie potwierdzają, że już w listopadzie 1944 r. w okolicy pojawiły się jednostki niemieckich saperów, które w oparciu o przymusowych robotników zgromadzonych w kilku podobozach podjęły przygotowania do budowy frontowego zaplecza. Wtedy właśnie miała powstać „Szczelina”, w której grupa oficerów wycofujących się wojsk miała ukryć swój skarb. W oparciu o zachowaną dokumentację starostwa, a także w oparciu o dokumentację górniczą, pochodzącą sprzed ponad stu lat, grupa jeleniogórskich eksploratorów podjęła kilka miesięcy temu próbę dotarcia do podziemi, które mogłyby być „Szczeliną”. Zlokalizowano kamieniołom, ustalono ewentualną drogę wprowadzania transportów i namierzono miejsce, w którym mogłaby być podziemna hala czy korytarze. Przy dokonywaniu tych ustaleń niezwykle pomocnym okazał się pewien górnik ze Strzegomia, który kategorycznie twierdzi, że niektóre fragmenty starego kamieniołomu nie są naturalną, poeksploatacyjną pozostałością. Człowiek ten pokazał, co budzi jego wątpliwości i jak wysadzano skałę po to, by zasłonić wejście lub wjazd i zawalić jak najwięcej podziemnego wnętrza. Eksploratorzy, korzystając z tych i innych wskazówek, zaczęli penetrować okolicę, by znaleźć wejście, szyb wentylacyjny lub jego ślad lub cokolwiek innego, co ułatwiłoby dotarcie do wnętrza kamieniołomu.To trwało kilka tygodni-opowiada jeden z nich. Jeździliśmy tam wiele razy w przekonaniu, że gdzieś musi być wejście do podziemia, o którym opowiadała jeszcze w 1949 r. Niemka, mieszkająca w tej okolicy, nieco później brutalnie przez kogoś zamordowana. Wejście do podziemia znaleziono pomiędzy zwałami wielkich głazów. Jest to prawdziwa szczelina (?!!) w skałach, którą rozpoczyna się 7-metrowy szyb, zakończony kamiennym zwałowiskiem. Z tego miejsca, dwukrotnie skręcając w lewo, poszukiwacze zeszli bardzo stromym skalnym osuwiskiem kilkanaście metrów niżej do miejsca, które okazało się być olbrzymim zawałem odcinającym dalszą drogę. Jednak po wybraniu kilku głazów pod samym sufitem udało się przejść nieco dalej i wejść do olbrzymiej komory wykutej w skale. Pomieszczenie to ma wysokość ponad 4 metrów, szerokość około 6 metrów i długość ponad 50 metrów. Praktycznie rzecz biorąc, jest puste, poza zachowanymi torami kolejki wąskotorowej i ułożonymi pomiędzy torami dość dziwnymi kablami. Dziwnymi, bo wyglądają jak nowe, jakby pokryte srebrną folią. Kawałek takiego kabla jest teraz badany. Hala jest wykuta w skale i kończy się skalną ścianą, ale dwa chodniki odchodzące w bok wykonano z betonu, co prawdopodobnie świadczy o tym, że stosunkowo blisko wychodziły na powierzchnię ziemi. Chodniki kończą się jednak skalnymi zawałami, które mogą być tym samym kamieniem, który jest widoczny na powierzchni, jako odstrzelona ściana kamieniołomu. Zawałami kończą się także cztery inne, boczne korytarzyki, odchodzące od dwóch głównych chodników. Zdaniem eksploratorów te właśnie miejsca są bardzo intrygujące, bo jest jasne, że ktoś w konkretnym celu dokonał tych zawałów. Co do celowej działalności nie ma żadnych wątpliwości, bo otwory po odwiertach, w których umieszczano materiał wybuchowy, są doskonale do dziś widoczne. Poszukiwacze twierdzą, że zawał, po którym weszli i od którego zaczyna się jeden z końców hali, jest oddalony od ściany kamieniołomu i zwaliska głazów o kilkadziesiąt metrów. Co, ich zdaniem, dowodzi, że tam właśnie, pod tym gigantycznym zawałem dokonano jakiegoś ukrycia. Jest także i taka możliwość, że co najmniej jeden z bocznych korytarzy prowadzi właśnie pod ten zawał. Tego na razie nie udało się ustalić. Jest jednak możliwe, że do podziemi ukrytych pod zawałem prowadzi inne wejście. Albo z już ujawnionej drogi przez zawały do podziemnej komory albo ukryte gdzieś w najbliższej okolicy.
Naprawdę puste?
Badacze twierdzą, że główna komora jest praktycznie pusta i wygląda bardziej na sortownię czy magazyn, obsługiwany kolejką wąskotorową, niż na halę produkcyjną. Być może był to magazyn np. amunicji, którego nigdy nie zapełniono. Do dziś w tym miejscu zachowało się trochę desek, belek i resztek skrzynek, które jednak nie przypominają opakowań po dziełach sztuki. Nie ma tam także śladu po samochodach czy motocyklach. Ale, jak twierdzą, przebywając w tym podziemiu, ma się dziwne uczucie, że choć jest ono wielkie, stanowi tylko fragment czegoś innego, być może znacznie większego. Takie wrażenie rodzi się już w czasie schodzenia po kilkudziesięciometrowym zawale w głąb tego podziemia. Bo przecież musi być jakaś racjonalna odpowiedź na pytanie, po co dokonano aż tak dużych zawałów. Tam jest tylko pozornie pusto, twierdzi jeden z eksploratorów. To zbyt dobra kryjówka, by rzeczywiście była tam tylko niewykorzystana duża hala. Jego zdaniem właśnie tam należy szukać „Szczeliny”, tyle tylko że gdzieś tuż obok. Ale na pewno bardzo blisko. Niezbyt prawdopodobne wydaje się bowiem to, że jest to „Szczelina”, tylko już całkowicie oczyszczona. Trudno uwierzyć, by ktoś zadał sobie trud tak dokładnego posprzątania po znalezisku. W świetle obecnej wiedzy o tym podziemiu niemożliwe byłoby też wywiezienie z tego miejsca samochodów, a nawet tylko motocykli. Co prawda, są tam jakieś resztki ubrań, blach i desek, ale to nie są np. resztki mundurów. O tym, że to miejsce nie może być puste, opowiada pewien człowiek, którego ojciec, Niemiec mieszkający w tej okolicy, ze strachu przed innymi Niemcami w 1955 r. spalił wszystkie posiadane dokumenty. Pamięta on, że ojciec kogoś bardzo się bał od momentu, w którym została zamordowana wspomniana Niemka. Podobno było to związane z tym, że widział, jak Niemcy rozstrzeliwali innych Niemców, którzy wcześniej dozorowali roboty prowadzone w okolicznych lasach. Człowiek ten kategorycznie twierdzi, że to podziemie jest „Szczeliną”. Jego zdaniem kamieniołom ukrywa jednak co najmniej 3 wielkie komory, a nie jedną. To, twierdzą eksploratorzy, jest rzeczywiście możliwe. Problem tylko w tym, jak je odnaleźć…
Inny wątek…
Jaki związek z Sudetami ma popularna swego czasu szafa pułkownika Lesiaka? Otóż w szafie tej obok kwitów natury politycznej sporego kalibru znaleziono dokument stwierdzający, że za pierwszych rządów SLD po 1991 roku i premierostwa J.Oleksego UOP zajmował się poszukiwaniem niemieckiego złota ukrytego w okolicach Piechowic koło Jeleniej Góry pod koniec II wojny światowej. W listopadzie 1944 r. do wydrążonego w skałach pobliskiej góry Sobiesz tunelu miał wjechać „złoty pociąg” złożony z 12 wagonów, wypełniony sztabami złota z banków na terenie Rzeszy, kosztownościami i dziełami sztuki zgromadzonymi przez „kolekcjonerów” III Rzeszy. Następnie wjazd zasypano i zamaskowano. Taką relację przekazał państwowym służbom Władysław Podsibirski (poszukiwacz, czy, jak to się obecnie mówi eksplorator-amator), który zaoferował w zamian za 10 % „znaleźnego” posiadane know-how dotyczące domniemanej lokalizacji skarbu. Ofertę tę wstępnie zaakceptowano, zawarto nawet umowę o powyższe success fee, a UOP miał zabezpieczać operację od strony informacyjnej. Jak zapisał Lesiak „Prowadzono sprawę kryptonim „T” na sprawdzenie wiarygodności oferentów, którzy proponowali wskazanie miejsc ukrycia dóbr materialnych i kulturalnych przez wycofujące się wojska III Rzeszy. Wyjaśnieniami tymi zainteresowany był wicepremier G.Kołodko, minister Żelichowski i minister T.Polak”. Wartość skarbu Podsibirski szacował na 40 mln USD w samym złocie. Według Podsibirskiego służby przejęły również od niego plany lokalizacji pociągu. Weryfikacja miała wypaść negatywnie, choć jeszcze w 1996 r. Podsibirski miał kontaktować się w sprawie pociągu z wicepremierem G.Kołodką. Pod koniec lat 90-tych pod Sobieszem prowadzono prywatne poszukiwania zakrojone na szeroką skalę, które nie przyniosły widocznych efektów. Mieczysław Bojko, inny „poszukiwacz” sudecki kwestionuje wersję Podsibirskiego o skarbach koło Piechowic, wskazując że brak jest w terenie dowodów prac ziemnych pozwalających na ukrycie całego pociągu. Sam Bojko opisuje za to, ponoć z relacji naocznych świadków, inne tajemnicze miejsce z niemieckimi skarbami tzw. „Szczelinę Jeleniogórską”.
„Szczelina Jeleniogórska” – to temat krążący w środowiskach poszukiwaczy od początku lat 90-tych, największy z dotąd odnalezionych schowków niemieckich. Podobno, bo „Szczelina” to swoista „country legend”, w której przeplatają się wątki awanturnicze historyczne i współczesne kryminalne. W dniu 10 czerwca 1992 r. na jednej z aukcji w Nowym Jorku za ponad 3 mln dolarów sprzedano klejnot cara Mikołaja II – jajo Faberge. Prawie rok wcześniej, 19 czerwca 1991 r. doszło w Nowej Soli do zabójstwa cygańskiego barona Waldemara Huczki, zajmującego się handlem walutami, złotem i dziełami sztuki. Według zeznań rodziny ofiary wśród kosztowności zrabowanych z jej domu miało się znajdować złote jajko. Proces „Cygana” i „Dombasa” oskarżonych o zbrodnię, którzy początkowo uciekli do Niemiec, zakończył się dopiero w roku 2005, co stanowi jeden z przyczynków dyskusji nad działaniem wymiaru sprawiedliwości w naszym kraju. Wróćmy jednak do kwestii jaja, którymi w relacjach świadków miał się bawić po śmierci Huczki jeden z podejrzanych. Otóż według relacji prasowych ukradziony klejnot miał potem zostać sprzedany na wspomnianej wyżej licytacji. Wykonane ze złota, zdobione klejnotami, kością słoniową i macicą perłową jaja z pracowni Petera Carla Fabergé były zamawiane przez rosyjskich carów. Fabergé wraz ze współpracownikami wykonali ponad 50 takich jaj. Skąd jednak jajo Romanowych znalazło się pod Zieloną Górą? Ano ponoć właśnie z owianej legendami „Szczeliny”. Kwestia „Szczeliny” pojawiła się w obiegu publicznym niedługo po opisanych wydarzeniach.
W marcu 1993 roku Towarzystwo Eksploracyjne z Wrocławia skierowało do premier Hanny Suchockiej list, w którym wskazało iż dysponuje informacją o dotarciu przez kilkuosobową grupę poszukiwaczy do rozległej sztolni, dobrze ukrytej, zawierającej dzieła sztuki oraz wyroby ze złota i bursztynu. Część złota została przetopiona, wartościowsze pierścienie i sygnety wywiezione do RFN. Grupa „odkrywców” miała się zwrócić do wojewody jeleniogórskiego z propozycją wskazania miejsca znaleziska w zamian za swoistą abolicję w zakresie skarbów już pozyskanych na cele prywatne oraz honorarium w wysokości 45 % wartości znaleziska. Odkrycia miał dokonać w roku 1991 ok. 20 km na północ od Jeleniej Góry samotny poszukiwacz w lesie na odludziu, wśród sterty głazów. W komorze na dnie wentylacyjnego szybu znaleziono skrzynie, kilka pojazdów, w tym dwa kabriolety marki Mercedes i motocykle, a także kilka szkieletów w niemieckich mundurach. W skrzyniach oczywiście skarby, a w teczce przykutej do ręki szkieletu znajdującego się w jednym z aut trzy złote jaja. W roku 1994 do biznesmena Józefa Świecińskiego miał się zgłosić były funkcjonariusz PRL-owskich służb, proponując mu pośrednictwo w rozmowach z rządem dotyczących znaleźnego za skarb olbrzymiej wartości. Niektórzy wskazują, że owym funkcjonariuszem, do którego zwrócili się o pomoc w rozmowach z rządem odkrywcy był eks-major SB Stanisław Siorek, który w latach 80-tych zajmował się m.in. poszukiwaniem Bursztynowej Komnaty w klasztorze cysterskim w Lubiążu prawdopodobnie z „błogosławieństwem” Czesława Kiszczaka. Do ostatecznych uzgodnień z rządem nie doszło, choć w roku 1994 miał być negocjowany projekt umowy. Jako lokalizację „Szczeliny Jeleniogórskiej” wskazuje się obszar Pogórza Izerskiego między Lubomierzem a Radomierzycami. Ma być ona jedną ze skrytek zorganizowanych pod koniec wojny przez konserwatora zabytków prowincji Breslau – Gunthera Grundmanna, dokąd rozwożone były z Wrocławia transporty z cenną zawartością. Pojawiają się jednak głosy, że tzw. „Szczelina Jeleniogórska” to element dezinformacji ze strony byłych funkcjonariuszy służb nielegalnie handlujących przemycanymi dziełami sztuki.
Innym miejscem, gdzie miały zostać ukryte niemieckie skarby jest Bolków i jego podziemia, według tradycji sięgające aż sąsiedniego zamku Świny, oraz drążone w Górze Ryszarda podziemia, gdzie pod koniec roku 1944 przeniesiono część robotników drążących sztolnie w Górach Sowich i, gdzie miała istnieć podziemna fabryka zbrojeniowa, zawalona w roku 1945. Przejęcie przez zawał miało zostać zaminowane, co już po wojnie spowodowało ofiary wśród próbujących je odgruzować saperów. Są jeszcze oczywiście podziemia Książa i ukryte dotąd hale „Riese”, są zawalone sztolnie Złotego Stoku. No i Ślęża – położona blisko Wrocławia, ale do końca wojny w rękach niemieckich. Pod koniec 1944 roku miały tu dotrzeć ciężarówki z tajemniczym transportem, które od strony Tąpadeł skierowały się drogą w kierunku Ślęży oraz kopalni na zboczy Czernicy (po stronie Raduni). Tajemnicze szyby mają się znajdować na południowo zachodnich zboczach góry na lewo od żółtego szlaku spacerowego na szczyt (np. odchodząca od szlaku żółtego na wysokości tablicy informacyjnej rezerwatu „Góra Ślęża” dość szeroka i wyrównana droga kończy się po kilkuset metrach na… osuwisku skalnym Olbrzymków), a nawet na podszczytowej polanie ze schroniskiem. Ukrycie złota Wrocławia na Ślęży opisywał Herbert Klose – były policjant niemiecki, co jednak z jego zeznań jest prawdą, do dziś nie wiadomo. W latach 70-tych za czasów premierostwa Piotra Jaroszewicza podjęto na Ślęży szeroko zakrojone poszukiwania z zaangażowaniem saperów, aparatury z zakładów „Cuprum”. Do niepowodzenia ekspedycji miał się przyczynić… przekaźnik RTV na szczycie zakłócający działanie urządzeń. Poszukiwania podjęło na początku lat 80-tych WSW przy udziale wspomnianego już Stanisława Siorka.
Sam premier Jaroszewicz i jego śmierć, jak również śmierć na początku lat 90-tych znanego przewodnika sudeckiego i dość kontrowersyjnej postaci – Tadeusza Stecia, również wiązane są z tajemnicami sudeckich skarbów. Jaroszewicz jako pułkownik Wojska Polskiego był w czerwcu 1945 r. na Dolnym śląsku i dotarł wówczas do zbioru dokumentów znalezionych w pałacu w Radomierzycach, gdzie pod koniec wojny Niemcy zgromadzili spore archiwum. Jaroszewiczowi miał towarzyszyć właśnie Tadeusz Steć, który pełnił rolę tłumacza oraz płk Jerzy Fonkowicz. Steć miał opowiadać o dokumentach znalezionych wtedy, część zabrał dla celów prywatnych Jaroszewicz. Piotr Jaroszewicz zginął w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach, podobnie jak Jerzy Fonkowicz W dniu 12 stycznia 1993 roku Tadeusza Stecia znaleziono martwego w jeleniogórskim mieszkaniu, zabitego tępym narzędziem. Nie znaleziono śladów włamania, wykluczono również motyw rabunkowy – z mieszkania zniknęły jedynie drobne pieniądze, pozostawiono m.in. inkunabuł z roku 1473, pozyskany przez Stecia w okresie powojennym, który zresztą następnie zniknął. Badano także wątek homoseksualny, ale sprawy do dziś nie wyjaśniono. Czy łączono śmierć Stecia z informacjami o skarbach w okolicy Jeleniej Góry, które obrodziły na początku lat 90-tych? Nie wiadomo. Wprawdzie według tygodnika „Newsweek” Steć miał w czerwcu 1945 roku (tj. momencie rzekomej wizyty w Radomierzycach) być w… nowicjacie, w opactwie tynieckim, zaś historię o Radomierzycach stworzył były pułkownik Wojska Polskiego i literat (autor m.in.”Tajnej Historii Polski”) – Henryk Piecuch, ale znaki zapytania w tej sprawie pozostają bez odpowiedzi. Podobnie jak w sprawie niemieckiego złota w Sudetach.
Władzy Ludowej nie lubił, ale jej nie odmawiał. Przyjaźnił się z Piotrem Jaroszewiczem, premierem rządu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Autorytet niekwestionowany, jeśli chodzi o znajomość historii i geografii Sudetów. Według niektórych – homoseksualista. Zamordowany w tajemniczych okolicznościach w 1993 roku. Tadeusz Steć, postać legenda Jeleniej Góry i okolic. I nie tylko. 1 września obchodziłby swoje 81. urodziny.