Wielisławka. Ukryte skarby III Rzeszy (2)
przez GeoExplorer, Mar.20, 2014, w Skarby
Złoty konwój. Ostatni raport
Pułkownik kontrwywiadu Urzędu Bezpieczeństwa, Władysław Jaromin, wypytywany, zawsze zasłaniał się tajemnicą służbową. A musiał mieć wiele cennych informacji – przesłuchiwał przecież m.in. domniemanego uczestnika akcji ukrywania tzw. złota Wrocławia – Herberta Klosego.
Zabrał tajemnicę do grobu – mówiono, gdy Jaromin tragicznie odszedł. Tymczasem dawny przyjaciel zmarłego pułkownika postanowił przerwać milczenie. Jest nim, znany już z łamów „Odkrywcy”, Edward Dzikowski.
W roku 1944 Prezydium Policji w Breslau wydaje odezwę skierowaną do ludności cywilnej. Nakaz drukowany w prasie zobowiązuje do deponowania kosztowności oraz zasobów pieniężnych we wrocławskich bankach. Niemcy, przywykli do posłuszeństwa, masowo oddają najcenniejsze rzeczy na przechowanie instytucjom finansowym. Wierzą zapewne, że ich własność będzie podczas walk bezpieczniejsza w bankowym sejfie, niż w prowizorycznej skrytce domowej bądź zakopana w ogródku. Podobno każda z tych osób, która zdecydowała się na powierzenie swego majątku bankom, otrzymuje pokwitowanie, na mocy którego będzie mogła odebrać swą własność w bezpieczniejszych czasach. Do zwrotu dóbr nigdy jednak nie dochodzi. Depozyty mieszkańców wraz z walorami banków wrocławskich w postaci sztab złota, zasobami zakładów jubilerskich, nie ukrytymi dotąd dziełami sztuki oraz częścią zbiorów archiwalnych… giną, a raczej zostają perfekcyjnie ukryte. Bezcenny transport wyrusza podobno z Wrocławia, niedługo przed oblężeniem Festung Breslau (Twierdza Wrocław) przez Armię Czerwoną, a zatem pod koniec 1944 r. lub na początku stycznia 1945 r. Ślad domniemanego konwoju urywa się na trasie, prowadzącej w kierunku Jeleniej Góry.
Poszukiwacze od kilkudziesięciu lat łamią sobie głowy spekulacjami, gdzie ukryto jeden z największych skarbów III Rzeszy. Co jakiś czas wybucha w Sudetach i okolicach, „gorączka złota” zakrojona na wielką lub mniejszą skalę…
Kim jesteś kapitanie?
Jedynym, zidentyfikowanym po wojnie, uczestnikiem akcji ukrywania skarbów miał być Herbert Klose, kapitan wrocławskiej policji. Gdyby nie on, termin „złoto Wrocławia” nie zaistniałby w powszechnej świadomości. Wiarygodność zeznań tego świadka wielokrotnie już jednak podważano. Nie zweryfikowane informacje, pochodzące od mężczyzny o zagadkowym życiorysie, nie przeszkodziły jednak narodzinom legendy, budzącej najwyższe emocje.
W ostatnim czasie pojawił się nowy głos w dyskusji, toczącej się wokół wrocławskiego złota. Wspomnienia Edwarda Dzikowskiego, emerytowanego oficera kontrwywiadu, uwiarygadniają zeznania Herberta Klosego. W opowieści naszego informatora znaleźć można potwierdzenie kierunku, który miał, według Klosego, obrać konwój ze złotem, wymykający się z zagrożonego miasta. Dzikowski ujawnia, że skarb mógł być ukryty znacznie bliżej Wrocławia, niż sugerują oficjalne zeznania byłego kapitana policji… Oddajmy zatem głos naszemu informatorowi.
Agent cenniejszy niż złoto
– To, co powiem za chwilę, dowiedziałem się od płk. Władka Jaromina, z którym się przyjaźniłem – zaczyna opowiadać Edward Dzikowski, wyważonym, jak zwykle, głosem, siedząc przy stoliku jednej z wrocławskich kawiarni. – Jaromin przesłuchiwał Klosego, zanim jeszcze ten trafił do aresztu w 1953 r. Informacjami podzielił się tylko ze mną. Przyznaję, że nie zapamiętałem wszystkiego, co mi powiedział, bo nie interesowałem się wówczas tymi sprawami. Miałem inne, bardzo poważne zadania – tłumaczy rozmówca. – Jak się poluje na grube ryby, to i płocie wpadają – uśmiecha się. – Jedną z takich „płotek” była właśnie opowieść o złocie Wrocławia. Gdyby Jaromin żył, opowiedziałby dużo więcej, choć Klose nie przekazał mu najprawdopodobniej wszystkiego. Myślę – Dzikowski odrobinę ścisza głos – że we wskazanym miejscu muszą wciąż leżeć depozyty. Jaromin na pewno nie próbował ich wydobywać. Nie zajmował się poszukiwaniami. Interesowało go wyłącznie tropienie agentów hitlerowskiego i RFN-owskiego wywiadu. W latach 50. propaganda była tak silna, że ludzie wierzyli, że każdy będzie miał podług potrzeb. I to dzięki pracy, nie eksploracji – podkreśla Dzikowski.
Gdy przyszedłem do kontrwywiadu – ciągnie swą dalej opowieść – Jaromin już tam był. Pracował w tym wydziale od pierwszego miesiąca po zakończeniu wojny. Wspominał, że w czasie walk wywieziony był na roboty przymusowe koło Drezna. Tam nauczył się niemieckiego. W pierwszych latach po wojnie UB werbowało do pracy właśnie takich ludzi jak on, z „czystą przeszłością”. Stosunek Jaromina do Niemców nie był pozytywny. Dlatego też skierowano go do rozpracowywania niemieckiej i hitlerowskiej agentury w Polsce. Wszystko, co związane z jego pracą było ściśle tajne. Dokumenty przechowywał w szafie pancernej, a współpracownik z pokoju, nie wiedział, co znajduje się w tym sejfie.
Jaromin – kontynuuje nasz rozmówca – był świadkiem wydobywania skrzyń Wehrwolfu w Górach Bialskich w latach 50. Uczestniczył w tej akcji wraz z kpt. Sassem, odnalezionym przez radziecki wywiad oraz szefem ówczesnego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP) we Wrocławiu. Wypytywałem go później, czy odnaleziono resztę skrzyń. Powiedział, że nigdy więcej nie był w tym terenie. (Na temat akcji, opisywanej w grudniowym „Odkrywcy”, Jaromin wypowiada się, choć bardzo oględnie, na planie filmu pt. „Kim jesteś kapitanie” Adama Wielowiejskiego i Dionizego Sidorskiego. Emisję dokumentu zrealizowanego przez wrocławski ośrodek TVP na początku lat 70., wstrzymano.).
Zanim przejdę do zeznań nieżyjącego pułkownika, opowiem pewne wydarzenie, znane mi z autopsji. Łączy się ono ze sprawozdaniem Jaromina – na chwilę zapada, pełne napięcia, milczenie.
Skarby antykwariusza
Szczepan Zawisza, podczas wojny był sierżantem w wojskowej żandarmerii. Po skończonych walkach przeszedł do rezerwy – Dzikowski rozpoczyna nowy wątek w interesującej nas sprawie. – Zdecydował się pozostać na Ziemiach Zachodnich i przeniósł się do Wrocławia. Zamieszkał w blokach wojskowych, do dzisiaj stojących przy ul. Ślężnej. Początkowo podjął pracę kelnera w restauracji „Pod koniem” przy ul. Traugutta. W latach 50. przeniósł się do „Monopolu” przy pl. Wolności. W tym czasie na Ziemie Odzyskane przyjeżdżał znany antykwariusz warszawski, Tadeusz Wierzejski (w czasie wojny prowadził antykwariat w Krakowie). Zatrzymywał się w hotelu „Monopol”, gdzie pracował Zawisza. Wierzejski upatrzył sobie kelnera, uznając go za bystrego i sprytnego człowieka. Właśnie kogoś takiego potrzebował.
Zaprosił więc mężczyznę do rozmowy, podczas której zaproponował wyszukiwanie dzieł sztuki, które przetrwały wojnę, na Dolnym Śląsku. Zawisza zgodził się. Przeszedł szkolenie pod bacznym okiem mistrza, jak odróżnić dzieło od kiczu. Zaczął jeździć po wsiach, szybko nawiązywał kontakty, pukając od chałupy do chałupy. Odwiedzał poniemieckie pałace, zaglądał na strychy i do piwnic. Okazał się doskonały w swoim fachu, na Śląsku nie było lepszego. Był jedyny, bo dopiero w połowie lat 60. inni zaczęli kręcić się wokół tego tematu.
Zawisza znalazł w pałacu w Szczepanowie, koło Środy Śląskiej orientalny gobelin o bardzo dużej wartości historycznej i materialnej. W Stolcu, koło Ziębic, odkupił od chłopa szczerozłoty talerz, z którego jadały kury. Na strychu jednego z mieszkań w Luboradzu koło Jawora, odnalazł pęknięty na pół obraz malowany na desce, francuskiego impresjonisty – Corota.
Wierzejski kazał szukać Zawiszy miśnieńskiej porcelany. Pomocnik antykwariusza jeździł więc do Brodów, których przedwojenni właściciele szczycili się posiadaniem najsłynniejszego serwisu świata – łabędziego. Zawisza znalazł u ludzi na wsi ok. 40 cm. wysokości figurki ze znakiem manufaktury miśnieńskiej, przedstawiające szlachtę polską. Nie omieszkał też przeprowadzić rekonesansu pięknego pałacu, zniszczonego przez Rosjan. Przed wojną, w ścianach rezydencji wykonano wnęki, gdzie na półkach eksponowano najstarszą porcelanę, począwszy od XVIII-wiecznej. Gdy runęły stropy pałacu, ta część porcelany zachowała się. Ludzie właśnie stamtąd ją wyciągali.
Zawisza wszystkie odnalezione dzieła i przedmioty przekazywał Wierzejskiemu za opłatą. Nie wiadomo, jaki był dalszy los zabytków. Antykwariusz handlował na pewno z pracownikami ambasad. Zmarł w latach 80., przeżywszy o kilka lat swego współpracownika.
Z Zawiszą rozmawiałem wielokrotnie – przyznaje Edward Dzikowski. – Wyszukiwał broń do mojej kolekcji. Kupiłem od niego m.in. hakownicę warowną z zamku Czocha, którą sprzedałem później jednemu kolekcjonerowi, amatorowi z Krakowa.
W latach 80., dawniej pełen werwy mężczyzna zmienił się w schorowanego, przygnębionego człowieka. Stracił cały majątek, którego dorobił się na antykach. W zielonogórskim prowadził restaurację, która zbankrutowała. Wrócił do Wrocławia, na Ślężną, gdzie zmarł.
Pod koniec życia lubił wracać do bogatej przeszłości. Opowiadał, że w latach 40. przejeżdżając szosą biegnącą w kierunku Legnicy, zatrzymał się w pobliżu Kątów Wrocławskich – wspomina Dzikowski. Chodząc po pasie trawy, rozdzielającym dwie nitki autostrady, znalazł złotą obrączkę. Wrócił w to miejsce po paru dniach. Odkrył jeszcze kilka przedmiotów ze złota, rozsianych na przestrzeni około 50 m, m.in. zegarki i pierścionki. Wracał w to miejsce jeszcze kilkakrotnie, skrupulatnie je przeszukując. Podejrzewam, że w tym miejscu musiał zostać ostrzelany pod koniec wojny samochód wiozący jakieś kosztowności. Niewykluczone, że był to jeden z transportów tzw. złota Breslau. Przyznaję, że nie pamiętam jednak, czy Klose wspominał Jarominowi o ostrzale któregoś z transportów. Zawisza o złotym konwoju nic wówczas jeszcze nie wiedział. Odnalezione precjoza sprzedał.
Co na to źródła?
Warto zweryfikować opowiadanie naszego rozmówcy pod kątem znanych faktów. Jeśli przyjąć za Dzikowskim, że kosztowności wchodziły w skład tzw. wrocławskiego złota, nasuwa się wniosek, iż należały one do transportu wiozącego depozyty ludności cywilnej Breslau. Według znanych protokołów przesłuchań Klosego, kosztowności prywatne miały być ukryte w innym miejscu, niż walory bankowego złota. We fragmentach przesłuchań pochodzących z dnia 7.02.1953 r. cytowanych przez autorów książki „Tańcząc na Wulkanie”, Klose zeznaje: „Na następny dzień pojechaliśmy znowu oglądać miejsca koło Wrocławia. Mówił (pułkownik bądź major SS Egon Ollenhauer, ps. Wolf, kierujący według Klosego akcją pod kryptonimem „złoto”), że trzeba również szukać miejsc koło Wrocławia, ponieważ będzie ściągane złoto od ludności cywilnej oraz ze sklepów jubilerskich, które trzeba również ukryć. Złoto to było faktycznie ściągane, tak że zabierano złoto i dawano pokwitowanie” .
I dalej: (…) mówił mnie również, że te wszystkie drobne rzeczy zabrane do przechowania od ludności cywilnej zostały zachowane w innych miejscach, on już tych rzeczy nie chował, a chował je kto inny. Będą one zachowane w tych miejscach, które poprzednio podawałem, jak Willenberg (Wielisławka), Spitzberg (Ostrzyca), Gredysberg (zamek w Grodźcu) i w okolicach Wrocławia. Opowiadał mi również, w jaki sposób było to wszystko schowane. Mianowicie saperzy wywiercili dziury w skale pochyłej, skrzynie tam zostały załadowane i następnie kawałek skały został zerwany (…).
Jaromin mówi
W rekonstrukcji tamtych wydarzeń pomogą być może informacje, jakie uzyskał płk. Władysław Jaromin, podczas przesłuchania Klosego (na temat tego przesłuchania brak jest, jak dotychczas, jakichkolwiek znanych dokumentów).
– Jak powiedział mi kiedyś Jaromin, przesłuchiwał Klosego, zanim ten trafił do aresztu w WUBP we Wrocławiu – relacjonuje Edward Dzikowski. – Klose zeznał, że konwój jechał autostradą, w kierunku na Legnicę, a później skręcił na Złotoryję. Minął to miasto i zatrzymał się pomiędzy nim a Jelenią Górą. Wtedy Klose wraz z innymi został odesłany. Akcja trwała jednak dalej. Depozyty ukrywano podobno w jednej ze sztolni pod górą w okolicach wsi Nowy Kościół. Następnie odstrzelono wejście.
Ja w to wierzę – podsumowuje nasz informator – mimo że nikt nie dysponuje wiedzą na temat miejsc ukrycia tego złota. Konwojenci zapewne zostali rozstrzelani, wyższych stopniem funkcjonariuszy wysłano na pierwszą linię frontu, pozostał kierownik konwoju – jedyny, który wiedział i dysponował planem. Prawdopodobne, że już nie żyje. Czy zdążył przekazać informację o schowku przed śmiercią? – zastanawia się Edward Dzikowski.
Potwierdzenie
W roku 1944, Klose wraz z mjr Ollenhaurem mieli typować miejsca do ukrycia dóbr niemieckich i depozytów bankowych wokół Wrocławia i w rejonie Sudetów. Jednym z nich był właśnie Nowy Kościół, wieś położona niedaleko góry Spitzberg. Mjr Stanisław Siorek, nieżyjący już oficer wrocławskiej delegatury Służby Bezpieczeństwa, jeden z najgorętszych propagatorów tajemnic Dolnego Śląska, napisał w analizie (materiał niepublikowany, archiwum sympatyka „Odkrywcy”) z dnia 12.10 1988 r.: „Na początku (Klose – przyp.red) wspólnie z Wolfem i kapitanem Seifertem, też policjantem (?) wizytowali wiele miejsc (Ślęża, Wielisławka, Nowy Kościół, Cieplice, Śnieżka) szukając stosownego miejsca na ukrycie skarbu (…).
W powyższą historię można wierzyć lub nie. Obecny stan wiedzy nie pozwala na jej potwierdzenie lub wykluczenie. Opowiadanie Edwarda Dzikowskiego przywołuje atmosferę powojennych czasów, kiedy oprócz walki o byt i konieczności ustosunkowania się do nowego reżimu politycznego, zdarzały się rzeczy niezwykle, jak chociażby możliwość znalezienia „impresjonisty” na strychu, czy złota na autostradzie.
Sugestia naszego informatora dotycząca schowka w Nowym Kościele, wydaje się prawdopodobna, szczególnie iż pokrywa się z miejscami typowanymi wcześniej przez odpowiedzialnych za akcję (pod warunkiem, że zaufa się Klosemu). Wielu zainteresowanych przyznaje też, że Śnieżka, o której mówi najbardziej popularna wersja dotycząca „7 ton zaginionego złota”, była po prostu za daleko od Breslau, by transport mógł tam bezpiecznie dotrzeć w momencie, gdy wokół miasta zamykał się pierścień oblężenia…
Gdzie ukryto tzw. Złoto Wrocławia?
Wszystkie pierwszych sześć wymienionych poniżej miejsc pojawia się w zeznaniach Klosego.
1. Rejon Karpacza, okolice Góry Śnieżki – mówi najpopularniejsza wersja, oparta na bazie zeznań Klosego. Kapitan nigdy nie wspomniał o dawnych kopalniach srebra i ołowiu „Gustaw” i „Heinrich”, w rejonie Białego Jaru. Poszukiwacze jednak właśnie te szyby typują na schowki, do których, z różnych względów, nie potrafią dotrzeć.
2. Cieplice Śląskie (Warmbrunn), obecnie dzielnica Jeleniej Góry. Jedno z miejsc odwiedzonych przez Klosego i Ollenhauera w 1944 r. Niektórzy typują na schowek dawny pałac Schaffgotschów. Antkowiak w książce „Nie odkryte skarby” sugeruje okolice domku myśliwskiego w cieplickich posiadłościach arystokratycznego rodu.
3. Góra Wielisławka w Sędziszowej. Klose oraz Ollenhauer mieli w 1944 r. odwiedzić restaurację na szczycie góry oraz sztolnię u jej podnóża.
Z materiałów UOP (za „Tańcząc na wulkanie”): „Według opowiadań ludności autochtonicznej zamieszkałej na terenie Sędziszowa, to Niemcy w okresie przed kapitulacyjnym wozili na górę „Willenberg” znajdujący się w Sędziszowie różnorodny sprzęt i zakopywali go we wspomnianej górze. Nikt z ludności nie widział jakie przedmioty zakopywano, ponieważ teren góry był obstawiony wojskami i zabroniono ludności cywilnej zbliżania się do tej góry.”
4. Ostrzyca na Pogórzu Kaczawskim dawny stożek wulkaniczny, zwany Śląską Fujijamą. W świadomości poszukiwaczy i mieszkańców, bardziej związany z mitycznym skarbem Czarnego Janka, niż ze „złotem Wrocławia”.
5. Góra Ślęża (ok. 30 km na południe od Wrocławia).
W okresie kiedy typowano potencjalne miejsca na ukrycie depozytów, wierzchołek góry był już obsadzony przez niemieckie wojsko. To uniemożliwiło dokładny ogląd miejsca pod kątem ukrycia skarbów – zeznawał Klose.
6. Zamek Grodziec, nieopodal wsi Zagrodno. Grodziec (dawniej Gröditzberg), zamek zbudowany w XIV w. na bazaltowej skale. Poczynając od XVIII w. stanowi już wyłącznie ruinę. U jego podnóża w wieku XVIII zbudowano barokowy pałac.
7. Podziemia Twierdzy Kłodzkiej. Paweł Lisiewicz w artykule pt. „Tajemnice siedmiu ton złota” pisze:
„I nagle przychodzi rewelacyjna wiadomość. Przesłuchiwany przeze mnie b. niemiecki szofer Wehrmachtu zeznał, że wraz z kolumną samochodów przywiózł z Wrocławia do twierdzy depozyt złota wrocławskiego ReichsBanku. Złoto było w sztabach.”
Kim był Herbert Klose?
Jedni uważają, że wyprowadził w pole kontrwywiad, inni, że opowieściami o złocie ratował własną skórę. Faktem jest, co się niemalże nie zdarzało, że po kilkumiesięcznym pobycie w areszcie przy WUBP we Wrocławiu, został wypuszczony na wolność.
Nie wiadomo dokładnie dlaczego został aresztowany. Mówi się, że pod pretekstem działalności w organizacji dywersyjnej Wehrwolfu, choć rok 1953 był już jednym z ostatnich lat działalności niemieckich organizacji podziemnych w Polsce. W trakcie śledztwa próbowano rozszyfrować życiorys Klosego. Autorzy „Tańcząc na wulkanie” (niestety beznadziejni i nigdy nie będący w miejscach przez siebie opisywanych) cytują materiały udostępnione przez Urząd Ochrony Państwa:
(…) w okresie wojny służył w SS Schützpolizei na terenie Francji, Belgii, a później w rejonie Katowic. Następnie z Katowic przeniósł się do Wrocławia, gdzie do końca wojny pracował w stopniu kapitana w Prezydium Policji.
(…) Mimo prowadzonego śledztwa przeszłość (Klosego – przyp.red.) nie została do końca wyjaśniona. Pewne materiały sugerują, że został mianowany przez Abwehrę, podlegającą w tym czasie SS, szefem grupy dywersyjno – sabotażowej na powiat Złotoryja (…) Być może, że w tym celu pod koniec wojny osiedlił się we wsi, gdzie posiadał znajomą, obecną swoją żonę, z którą zawarł związek małżeński.
(…) w momencie aresztowania posiadał fotokopię dokumentu uprawniającego go do wykonywania zawodu weterynarza, i w śledztwie stwierdził, że przy prezydium policji we Wrocławiu służył w stopniu kapitana weterynarii. Ocena tego dokumentu wykazuje, że był to fotomontaż wykonany w celu odwrócenia podejrzeń od osoby (…). W grudniu 1944r. został przydzielony do grupy specjalnej SS, której celem było ukrycie zasobów archiwalnych i bankowych zgromadzonych we Wrocławiu (…)”.
Stefan Kuczyński, członek wrocławskiej Polonii, przeżył oblężenie miasta w 1945 r. Apokaliptyczną atmosferę szykującego się do walki Wrocławia oddał w książce pt. „Festung Breslau”, wydanej w 1960 r. Oto najczęściej cytowany fragment dzieła, traktowany jako potwierdzenie gorączkowej akcji ukrywania depozytów, dzieł sztuki i archiwów (cyt. za „Milczące Ślady”):
„Widzieliśmy – w takim Wrocławiu rzecz niebywała – całe stada bydła pędzone do rzeźni miejskiej, spotykaliśmy kolumny pojazdów ciężarowych z tajemniczym ładunkiem, szczelnie przykrytych brezentem. (…) Nocami wywożono z gmachów urzędów i banków akta, z większych sklepów cenniejsze towary, z muzeów, domów prywatnych, kościołów dzieła sztuki, kosztowności. Usuwano pomniki: Bismarcka z placu 1 Maja, Bluechera z placu Solnego, Fryderyka II i III z Rynku. Wywożono je za miasto i zakopywano w ziemi…”
Czy hauptman Klose zdradził kamratów ?
Podobnie jak wiele innych osób ja też zastanawiałem się dlaczego Klose nie „wyjechał” (uciekł) tak jak wielu innych jego kamratów z Gestapo? Na co liczył? Na co mógł liczyć w styczniu 1945 roku tak doświadczony oficer śledczy powinien wiedzieć że dla Gestapo nie ma taryfy ulgowej. On jednak pozostał. Pozostał w 1945 i nie skorzystał z szansy wyjazdu w latach późniejszych. Ożenił się z Polką, do końca swoich dni mieszkał w Polsce w PRL-u albo jak on to mówił „na ziemiach czasowo będących pod administracją polską”.
Tutaj, na tych ziemiach został pochowany. Jego granitowy nagrobek nie wyróżnia się od wielu innych na tym cmentarzu (widziałem go).
Z opowiadań, z opisów znamy temat zaciekłości i bezwzględności z jaką UB, NKWD, MO później SB ścigała, tropiła działaczy polskiego podziemia. Po odtajnieniu archiwów dowiedzieliśmy się jakie były metody, co się działo za murami więzień więziennych murów i drutami obozów. Po 1945 roku Łambinowice, Potulice, Toszek, Świętochłowice, Jaworzno Szczakowa, Barczewo i wielu innych miejscach. Rodziny niektórych „zatrzymanych” do dzisiaj poszukują miejsca pochówku swoich bliskich.
UB dość szybko „namierzyła„ Klosego. Był przesłuchiwany, może nawet torturowany ale nie skończył tak jak inni jemu podobni.
Widocznie był, były ku temu jakieś powody. Klose był specjalistą i to bardzo dobrym specjalistą. Ze względu na charakter i miejsce swojej „pracy” nie wiele miał wspólnego ze zwalczaniem polskiej czy sowieckiej partyzantki, ruchu oporu a GG. Nawet osobniki tak prymitywne jak oficerowie UB i ich żydowscy pomocnicy wiedzieli iż tego mu nie udowodnią. Jedynym poważnym zarzutem była służba w gestapo.
Dla wielu to wystarczało żeby trafić do więzienia albo do …grobu np. na dziedzińcu więzienia w Legnicy.
On nie tylko wyszedł „cało”, ale pozwolono mu nawet na ślub z Polką i osiedlenie się na tej ziemi.
Zawarł wiele znajomości i „przyjaźni” ludzie napływowi cenili jego znajomość koni. Leczył je pomagał, oni nie znali jego przeszłości. To dziwne ale był raczej szanowanym obywatelem i gdyby chciał a UB, później SB zezwoliła to zapewne zaszedł by bardzo wysoko.
Dlaczego nie chciał?
Może obawiał się zemsty kamratów? Sfinksa?
Jego żona na początku najprawdopodobniej nie znała przeszłości męża ale później kiedy już się o prawie wszystkim dowiedziała została zwerbowana (zmuszona) do współpracy z UB. Najzwyczajniej na świecie donosiła na niego. On o tym wiedział więc czasem celowo podsuwał jakieś „nowe” tropy to pozwalało przeczekać przetrwać trudne chwile. Niektórzy bystrzejsi, byli i tacy!, oficerowie SB przejrzeli grę hauptmana ale właśnie ze względu na iloraz inteligencji nie reagowali, obawiali się utraty intratnej i ciepłej posady, przeniesienia np. do departamentu IV albo i gorzej. Pisali raporty, sami wymyślali to czego nie wymyślił Klose.
Teczki pęczniały, przybywało papierowej roboty, potrzebne były nowe analizy, nowe dane „zmuszały” śledczych do licznych wyjazdów w teren, dodajmy bardzo piękny. Przy okazji naprawdę można było coś dorobić na boku bo te skarby w odróżnieniu od ich raportów były prawdziwe.
W latach 80 XX wieku rozmawiałem z kilkoma z nich, być może miałem zostać zwerbowany ?
Interesowałem się ta sprawa i dość głośno rozmawiałem na te tematy w pracy. Ciekawi mnie ona do dzisiaj.
Uważam że teraz jest dobry czas na ujawnienie niektórych faktów z działalności Sfinksa .
Za kilka lat może już nie będzie czego ujawniać .
Ostatecznie bez mojej wiedzy, skierowany zostałem na bocznicę. Wówczas nawet tego nie zauważyłem, nie, nie żałuje tego bo „nowe zainteresowania” są bardzo ciekawe, nadmiar podrzuconego, tak podrzuconego mi materiału uniemożliwiał zajmowanie się tamta sprawą. Później sam zrezygnowałem bo nowe było ciekawsze.
Gdyby wówczas oficjalnie zakazano mi, zabroniono zajmowania się ta sprawą to szczerze powiem że nie tylko bym tego nie zrobił ale może nawet zwiększyłbym swoje wysiłki w działaniu. Może na ziemi postawiono by kolejny krzyż (?) mój .
Teraz powrót do tamtych spraw nie jest już możliwy. Cieszę się że znalazłem inne zajęcie.
Kim był Klose dla Niemców? Dlaczego pozwolili mu pozostać? Tak pozwolili bo wielu takich jak on sami likwidowali kiedy ci nie chcieli się „ewakuować”. Robili to także i po wojnie. Na tamtejszych cmentarzach było wiele mogił w których pochowano zmarłych w tajemniczych okolicznościach, miejscach. Nie wszystko da się przypisać UB. Nawet jeżeli ktoś będzie bardzo dociekliwy.
Klose był łącznikiem!?
UB a później SB zrobiła z niego przynętę. Dawni kamraci szybko się zorientowali w sytuacji. Nie zlikwidowali go bo był lojalny wobec nich. Czasem był jedynym świadkiem ukrycia skarbów i składów broni. Musieli o niego dbać. To za ich zgoda co jakiś czas podsuwał tym którzy go inwigilowali „nowe cudowne tropy”. Odkrywano wówczas składy, składnice, skarby wszystko jednak w taki sposób żeby jak najmniej tego trafiło w łapy Ubeckich bossów. Tak naprawdę to było ratowanie dzieł sztuki poprzez ujawnienie miejsca ich przechowywania. Gdyby Klose tego nie zrobił to skarby mogłyby zostać zniszczone przez warunki atmosferyczne czy upływający czas , z braku należytej konserwacji.
Jedni i drudzy osiągali swoje cele, wszyscy byli zadowoleni.
Później zaczął się szantaż. Tak! To był szantaż. Wystarczy prześledzić kilka przypadków przerwania poszukiwań, cudownych ocaleń a czasem… braku jakiegokolwiek działania ze strony Polskiej i Radzieckiej.
Dlaczego zaraz po wojnie nie przystąpiono do dokładnego spenetrowania podziemi Kompleksu Riese? Podziemi zamku Książ? dlaczego zakazano prac poszukiwawczych Lubiążu ? i wielu innych miejscach.
Decyzje zapadały na najwyższych szczeblach władzy i resortów.
Skarb Średzki itp.
Proszę sobie przypomnieć koniec lat 80 we Wrocławiu. W lokalnej prasie pojawiały się ogłoszenia o możliwości zatrucia wody dla miasta. Ktoś domagał się wielkiej kwoty pieniędzy za odstąpienie od swojego zbrodniczego zamiaru. Natychmiast wszczęto poszukiwania w Lubiążu i Brzegu Dolnym. Przypadek?
Później równie szybko je przerwano i ogłoszono ze szaleńca znaleziono. Był nim jak podano jakiś psychicznie chory uciekinier z zakładu dla obłąkanych.
A może to była prowokacja której celem było …no właśnie, rozpoczęcie poszukiwań w Lubiążu.
SB miała sporo materiałów na temat tego obiektu.
Kto i co ich powstrzymywało? Należy przyjąć że to skażenie wody to nie żaden blef, taka sytuacja może zaistnieć naprawdę.
Niemiecka grupa wypadowa której rzekomym celem było zniszczenie zapasów broni chemicznej niczego nie wywiozła. Na miejscu nie było warunków do zniszczenia chemikaliów zwłaszcza jeżeli to by były trujące chemikalia. Natychmiast po „odbiciu” fabryki przez Rosjan obiekt został obsadzony załogą wojskową, nie zanotowano zachorowań czy śmierci spowodowanej środkami trującymi.
Nie zanotowano takich przypadków także i po wojnie. Czy to możliwe że tam coś zostało zniszczone, spalone?
Nie wszystkie środki trujące są łatwopalne, czy w ogóle palne. Nie ma śladu po ofiarach wśród tych którzy je niszczyli. To nie była zwykła przeprowadzana w normalnych warunkach akcja. To była wojna, Niemcy działali na głębokich tyłach wroga.
Może oni mieli zniszczyć tylko dojście do miejsca składowania chemikaliów? Zaminować wejścia, sztolnie, zamaskować szyby wentylacyjne. Takie zadanie było możliwe do wykonania w tamtych warunkach.
Może coś wynieśli, może to ten straszak, może to właśnie był trzeci Joker w talii Klosego?
Sfinks, takim kryptonimem wywiad Galena określił grupę mającą odszukać wszystkich „strażników” śpiochów mających czekać na sygnał. Sfinks jest wielki, tajemniczy, mimo że obito mu nos wciąż stoi na straży pustyni Nikt nie zna jego tożsamości, wieku ani …płci. Wciąż wzbudza zachwyt i podziw nawet teraz kiedy już nie wiadomo dlaczego tam go pozostawiono na pastwę promieni słonecznych i …gapiów.
Jest sam, tylko on jeden przeciwko wieczności. Jego bystre kocie oczy zwrócone są w stronę z której oczekiwano nadejścia wroga.
W tym czasie hauptman przebywał na terenach jeszcze do 1945 roku, do maja, zajętych przez Niemców. Był jednym z ważniejszych filarów przygotowujących ukrywających skarby i nie tylko kosztowności.
Tutaj należałoby przypomnieć kategoryczny rozkaz Hitlera nakazujący stosowanie taktyki spalonej ziemi na terenach należących do Rzeszy. Wycofujące się oddziały miały niszczyć cały przemysł i wszystko to co mogło się przydać zwycięzcom.
Jak wiemy jego głównodowodzący byli nieco innego zdania. Oni wiedzieli ze zniszczenie wszystkiego doprowadzi do zniszczenia pozostawionej tam ludności niemieckiej. zakazali niszczenia zakładów mających produkować żywność i materiały potrzebne dla życia ludności cywilnej, oni wiedzieli iż zwycięzcy tez będą tego potrzebowali bo sami nie maja nawet na własne potrzeby i nie dadzą tego Niemieckim cywilom.
Teren Dolnego Śląska był jednak szczególny. Sprzedawczyki i Szubrawcy z gminnej izby zasiali w umysłach niemieckich zbrodniarzy ziarnko nadziei. Zachodnia granica Polski na Odrze i Nysie. Proszę spojrzeć na mapę.
Oprócz Łużyckiej jest jeszcze inna Nysa. W Jałcie nie ustalono na której!!! Angielskie nieuki już raz wywinęli numer z granicami Polski wytyczając tak zwana Linię Curzona. Zapewne to była krzywa po której poruszał się lord wracający z burdelu. Dobrze ja sobie zapamiętał zwłaszcza jego poobijana o latarnie głowa i taka samą namazał na podsuniętej mu mapie. Teraz Polska i Polacy ponownie zostali zdani na łaskę, a właściwie na prymitywna wiedzę ich lordowskich mości, ich, angielskich. Może oni znają się na nawigacji czy locji w basenach londyńskich agencji dla starszych panów ale o geografii europy raczej nie maja większego pojęcia.
Tak samo teraz gdyby nie Stalin i zdecydowana postawa delegacji radzieckiej Polska ponownie zostałaby okrojona.
Ale w 1945 roku Niemcy jeszcze się łudzili, że to nie o TĄ Nysę chodzi. Na wszelki wypadek postanowili się przygotować do następnego ruchu. Wiedzieli że talia jest znaczona, co prawda oni także znali symbole jakimi ponumerowano karty ale dla pewności postanowili wprowadzić do gry… Sfinksa, trzeciego Jokera który był zaznaczony w ten sposób ze nie miał… żadnych znaków szczególnych mimo wszystko mógł pomóc przelicytować każdego króla i asa.
Ostatnie większe ruchy i zdobycze terytorialne wojsk radzieckich na tym terenie zanotowano 16 lutego 1945 i później na początku marca tegoż roku ale to był raczej wynik „skracania” linii frontu „niż jakiejś akcji ofensywnej”. Przez cały ten czas jaki pozostał Niemcom do dnia kapitulacji na zajętych przez nich terenach trwały masowe prace… górnicze i budowlane. Pamiętajmy, że ostatnie wylewki betonu w sztolniach Książa wykonano na kilka dni przed zajęciem tych terenów przez Rosjan. Jeszcze do dzisiaj możemy „podziwiać” góry worków cementu w na niedokończonych budowach w Górach Sowich.
Czy tak się zachowuje ktoś kto wie ze za kilka tygodni za dwa trzy miesiące będzie musiał opuścić te tereny?
Z Czeskich fabryk wciąż napływały transporty sprzętu i amunicji. Na lotnisku pod Pragą w pełnej gotowości czekał specjalnie przygotowany He 177, to z pokładu tej maszyny miała być zrzucona niemiecka bomba atomowa. Prac adaptacyjnych nie przerwała nawet katastrofalna sytuacja na frontach.
Śmiało można stwierdzić że prace były już na ukończeniu. Można też za amerykanami stwierdzić że jedna z trzech eksplozji jądrowych jakie miały miejsce w 1945 roku to była bomba złożona z materiałów które wyprodukowali Niemcy. Sami Amerykanie potwierdzili że wywieźli z Niemiec sporo potrzebnych materiałów inne zabrali z pokładu zatrzymanego na Atlantyku U 234. Brytyjczycy wysłali nawet pościg za ich okrętami.
Sugeruję że wycofujący się Niemcy pozostawili na ziemiach polskich kukułcze jajo i to sporych rozmiarów.
Zbocza Śnieżki zwłaszcza od strony północnej idealnie nadają się na gniazdo. To właśnie tego gniazda szukali.
Tak zwani turyści w marcu 1968 roku. To na nich zrzucono tą lawinę. Ktoś kolejny raz wykorzystał Jokera z twarzą Sfinksa. Dziwne jest to, że po tak wielkiej tragedii nie wszczęto żadnego śledztwa. Nie zrobiono nic oprócz zmiany trasy szlaku. Widocznie poprzednia zbyła zbyt blisko tego czegoś.
Tego poszukiwanego jaja. Szlak był zamknięty i to dość długo. Służby specjalne i to nie tylko z polski dokładnie penetrowały i przeszukiwały miejsce tragedii. Znalezione tam przedmioty tez dawały i nadal dają sporo do myślenia. Ich lista została utajniona, dlaczego? Przecież wiadomo że to nie byli zwykli turyści lecz agenci. Tylko po co nawet „zwykłem” agentowi w polskich górach Licznik ……
Proszę porównać zbieżność dat trzech ważnych dla Polski i świata wydarzeń 1968 roku.
„Transport dotarł do celu. Niewolnicy i nadzorujący ich kapo zaczęli wnosić ciężkie pojemniki i skrzynie do sztolni. Droga była dość długa i uciążliwa nawet dla eskorty która nie musiała nosić nic więcej oprócz karabinów. Więźniowie zauważyli ze niektórzy ze strażników mieli długie gumowe płaszcze a przecież nic nie padało. Niektóre z pojemników były bardzo ciężkie, nosiły je 4 osoby. Było ciemno ale strażnicy nie zezwalali na używanie jakichkolwiek świateł. To było ważne ponieważ skrzynie musiały być układane w odpowiedniej kolejności. Napisy w dwóch językach !!! były bardzo małe, na dodatek te zrozumiałe dla tragarzy zrobiono wapnem, nawet nie kreda tylko wapnem które łatwo się ścierało. Do groty były dwa wejścia. Rozładunek trwał prawie 4 godziny. Skrzynie po zdjęciu z samochodów były przenoszone dalej w góry w miejsce w którym nie było żadnej drogi . Co kilka metrów stał uzbrojony strażnik a do tego za każdym tragarzem za każdą skrzynka szedł SS-man. Kierowcy kompanii samochodowej pokonywali ta samą trasę jeszcze trzy razy. Później wyjazdy wstrzymano bo podczas powrotu trafili na korki wzdłuż drogi i nie zdążyli wrócić przed świtem. Kolumna została zaatakowana przez lotnictwo. Część tragarzy rozbiegła się po okolicy, część zginęła w samochodach jednak bardzo wielu zginęło od kul eskorty .Uciekinierzy nie mieli zbyt wielu szans na przeżycie.
Po zakończeniu prac ocalałe ciężarówki wraz z ludźmi wróciły do Jeleniej Góry.
Kiedy opowiadającego zapytano jak długo trwała jazda w jedna stronę ten odpowiedział że zawsze jeździli innymi drogami ale nie do samego końca, przed ostatnim postojem na którym rozładowywano samochody zawsze wjeżdżali na ta sama obstawiona wojskiem drogę.
Takich i wiele podobnych relacji w archiwach UB a później SB jest bardzo wiele.
W 1989 roku miałem możliwość rozmawiać z jedną z osób zajmującą się ta sprawą.
To on zaproponował spotkanie. Zaaranżowały je moje znajome z Berlina. Powiedziały mi o tym.
W tym czasie w tamtych kręgach już wiedziano o mich kontaktach z S. Ja nigdy temu nie zaprzeczałem chociaż wiedziałem ze to tylko zwykłe rozmowy, nic nie znaczące dialogi. Ja wypytywałem S głównie o tematy dotyczące mojej sprawy, wszyscy wiedzieli ze Pan Stanisław był prawdziwym fachowcem. Lubiłem słuchać jego opowieści. Wiedziałem ze niektóre z nich sam wymyślił. Fakty i daty jednak były prawdziwe, zmyślał nazwiska. Może nawet nie sam lecz powtarzał błędy innych agentów.
Niektóre z rozmów nagrywałem, on wiedział i wtedy gadki były bardziej kwieciste ale nie zawierały konkretów.
Podczas jednej z takich pogawędek chyba nie przypadkowo zorganizowanej w Świerzawie dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy. To było latem, rozmówca widział i wiedział że nie będzie nagrywania.
Zapytał wprost co jest grane, kto o tym spotkaniu wie. Odpowiedziałem zgodnie z prawda że ja nie chwaliłem się nikomu. Teraz wiem dlaczego były te pytania, dziwie się że S. wcześniej nie wiedział bo wynikało ze nie wiedział. W tamtych czasach znana była jeszcze jedna osoba która ma takie samo nazwisko jak moje.
Tak się składa że ten ktoś zajmował się podobnymi sprawami co S. Ale to tylko przypadkowa zbieżność nazwisk, nie jesteśmy nawet daleka rodziną. O istnieniu tamtej osoby dowiedziałem się w czasie kiedy pokazano mi teczkę z donosami na mnie. Niektóre były na tamtego. Szkoda ze nigdy się nie spotkaliśmy.
Mężczyzna zmarł w 1993 roku, miał 67 lat, podobno wylew.
W latach 60 izraelskie służby specjalne nasiliły działania mające na celu demaskowanie hitlerowskich zbrodniarzy wojennych. Wielu z nich korzystało z ochrony służb specjalnych innych krajów. To żadna tajemnica ze zbrodniarzy i to tych największych chronili Anglicy, Niemcy, Amerykanie, Rosjanie…
Teraz jednak nie mogli być pewni, wiedzieli że izraelskie służby specjalne są wszędzie, korzystają z informacji osób które maja ich chronić. Panem K. zainteresowali się ludzie w Izraelu.
Hauptmann nie brał udziału w eksterminacji Polaków czy Rosjan ale z Żydami walczył od 1938. Oni mogli mu postawić zarzuty, mogli porwać, zamordować albo przewieźć do Izraela.
Najprawdopodobniej został odnaleziony przez ich służby. Doszło do rozmowy, nawet przesłuchania. Klose był obserwowany przez cały czas, dzień i noc, nie tylko przez żonę. Służby kontrwywiadowcze PRL już od dawna obserwowały ruchy izraelskich agentów na terenie PRL. W tym czasie na poligonach Dolnego Śląska szkolono syryjskich, egipskich, jordańskich czołgistów. Tutaj masowo handlowano „kaczkami” (potoczna nazwa czołgu T–34), promowano nowsze „cudeńka” T-55 i T-54. Tutaj przeprowadzano ostatnie szkolenia doskonalące pilotów i artylerzystów. W zamian za te ustrojstwa polskie tankowce dowoziły „słodka ropę”.
Bardzo często dochodziło do współpracy wywiadów izraelskiego i czechosłowackiego. Polskie fabryki zbrojeniowe były konkurencja dla przemysłu Czechosłowacji. To właśnie tutaj odegrano preludium wojny 6-Dniowej. Zapewne jak zwykle sprzedający przechwalił towar i efekty były takie jakie widzieliśmy na pustyniach Egiptu, Syrii i ulicach Jerozolimy.
Rodacy ludzi z izraelskich służb specjalnych byli tragarzami dźwigającymi skrzynie do jaskiń jaskiń grot. Teraz być może i oni chcieli wejść na scenę ale interesowała ich tylko i wyłącznie jedna rola – dyrygenta. Nuty już mieli, tancerzy upatrzyli sobie przez te ostatnie lata. Jest pewne że sporo informacji uzyskali od swoich ziomków pracujących w Polsce. To oni i tylko oni mogli znać materiały obciążające Klosego i to co ukrywał.
Przypuszcza się, że Niemcy w ostatnich dniach II wojny światowej ukryli oprócz dóbr kultury i depozytów ludności także swoje zapasy broni chemicznej. Nie było tego aż taaaak dużo jak to się wypisuje na okoliczność różnych tajemniczych i „sensacyjnych odkryć”. Największym straszakiem jest jednak to czego nie wiemy, no właśnie ile tego naprawdę jest. Jaką bronią dysponujemy, możemy zabić dzika czy tylko bażanta a może całe stado.
Spójrzmy na ukształtowanie terenu i cieki wodne.
Północne stoki Masywu Śnieżki, Czarny Staw, źródła rzek, potoków zasilających Odrę.
Ale nie wszystkie trucizny roznoszone są przez wodę. Wysokość Śnieżki – 1602 m n.p.m.
Najwyższy szczyt w regionie. Przy sprzyjającym wietrze gazy bojowe, środki trujące rozpylone nad szczytem, pod szczytem są stanie skazić ogromny teren Kotliny Jeleniogórskiej i dalej. Nie SA potrzebne nosiciele, rakiety czy samoloty. Ładunki można odpalić z bezpiecznej odległości lub ustawiając mechanizm czasowy Ukształtowanie terenu Kotliny powoduje że niżej ruchy powietrza SA znacznie słabsze przez co środki trujące mogą się utrzymywać znacznie dłużej zgodnie z zamiarem ludzi szukających niespodziankę miała ona być wykorzystana w okresie letnim podczas upałów. Być może planowali lato 1945 roku? Kiedy wszystko już zostało przygotowane zleceniodawcy zaczęli pozbywać się świadków. Ginęli tragarze i ich eskorta. Klose miał powody żeby obawiać się o swoje życie. On i wielu takich jak on. Jednak hauptman miał pewną przewagę nad innymi. Sporo wiedział i sporo z tej wiedzy spisał. W 1945 roku był jednym z nielicznych którzy znali pełną Listę Grundmann. Większość z nich sam wybierał. Być może część ukrytego majątku postanowili spisać na straty, wiadomo na wojnie straty muszą być. Co ujawniono w pierwszej kolejności? Oczywiście to co wtedy było najbardziej poszukiwane, nie złoto, kosztowności ale składy broni amunicji, a nawet ukrywający się oficerowie co do których nie było wątpliwości iż nie wygadają niczego ważnego. Chodziło o to żeby zdobyć zaufanie oficerów prowadzących. Na strażników wyznaczano doświadczonych ludzi. Powojenni śledczy to zazwyczaj banda głodnych zemsty Żydów lub ich uczniów. Łatwo ich było zwieźć. Klose był fachowcem. S przypuszcza że Mosadowi wydał go jeden z takich obrzezanych młokosów którego kapitan ośmieszył przed podwładnymi.
Otóż po rozmowie wychowawczej, groźbach porwania czy śmierci kapitan zapewne ujawnił część swojej wiedzy. Obiecał dostarczyć dowodów. Być może to go uratowało. O całej sprawie dowiedzieli się jego opiekunowie i to na wschodzie i ci na zachodzie. Tam też o nim nie zapomniano.
Obie strony postanowiły działać. Strona Czechosłowacka także miała się czego obawiać. Pogoda zmienną bywa, w naszych stronach częściej wieje z południa lub zachodu ale wiatry z innych kierunków też bywają…